Kojotowa Japonia 2020/22024 – czwarty raz

Chęć nauki u Soke Irie okazała się silniejsza niż zdrowy rozsądek i ograniczenia. Trzeba lecieć do Japonii. Ale aby nie zakłócać rodzinnych obowiązków tym razem poza rokiem szkolnym, w czasie wakacji. Soke zgodził się na moją wizytę w sierpniu na mniej więcej dziesięć dni treningów. Nie będzie to wyjazd łatwy. Sierpień to najgorętszy miesiąc w Tokio, powinno także sporo padać. A ponieważ każdy wyjazd musi być inny, tym razem lecę sam…

Prawda, że to był piękny plan? Tyle, że go nie zrealizowałem. Epidemia wywaliła wszystkie plany, Japonia zamknęła swoje granice. Dotarłem do Japonii dopiero na początku marca 2024. Tym razem z córką, której obecność zdeterminowała kształt wycieczki.

Już w 2020 roku napisałem, że każda wycieczka do Japonii jest inna. A jak było tym razem?

po pierwsze – lecieliśmy na początku marca, mieliśmy wylądować w Tokio 7 marca. Żeby zobaczyć początek kwitnienia wiśni, musieliśmy zaplanować minimum 20 dni pobytu.

po drugie – po udarze Soke Sensei nie był w pełni sił, więc treningi w Hombu Dojo zostały ograniczone do minimum.

po trzecie – była to dosyć zimna wiosna. Nieoczekiwane ochłodzenie opóźniło hanami i spowodowało, że zestaw polar i goretex był podstawowym ubiorem w czasie wycieczki.

po czwarte – jen był fantastycznie tani, kurs wyniósł ok. 2,60zł/100Y (dla porównania w 2010 roku było to 3,35zł/100Y). Oczywiście ceny poszły przez ten czas w górę, ale mimo wszystko było taniej niż na poprzednich wyjazdach.

po piąte – wreszcie pojechałem z córką, co zdeterminowało plan wycieczki. Oprócz kilku nowych miejsc, w planie musiały się znaleźć klasyczne, obowiązkowe do odwiedzenia miejsca w Kioto i Tokio oraz liczne muzea sztuki współczesnej. Tak na prawdę, punkt piąty był najważniejszy.

po szóste, – dwa dni przed wylotem Lufthansa odwołała nasz lot z powodu strajku. Mieliśmy 48h na załatwienie innego lotu. Wszystko zakończyło się dobrze. Polecieliśmy LOTem, do Omyia dotarliśmy w piątek wieczorem, zamiast rano ale za to zostaliśmy w Japonii dzień dłużej. Lufthansa nie tylko zwróciła za bilety, ale także w ramach kary wypłaciła 1200E za oba odwołane loty, co nieco poprawiło budżet wycieczki.

A co nam wyszło i co można obejrzeć na zdjęciach w kronice?

Od piątku do czwartku z całą ekipą na Taikai mieszkaliśmy w Omiya. Hotel w pobliżu dworca bardzo pomagał w podróżowaniu po okolicy. Odwiedziliśmy Bonsai Village i Kawagoe, odbyliśmy trening w hombu i zaliczyliśmy dwa dni Taikai w lokalnym Budokanie. Atrakcją ceremonii wręczenia ceryfikatów dla nowych shihanów była uroczystość shinto w świątyni w Omiya Park. Sam bankiet niestety nie był tak atrakcyjny jak zazwyczaj.

Na zakończenie tego etapu wycieczki pojechaliśmy z Konradem i jego dziewczynami do Hakone. Tym razem zobaczyliśmy Fuji San, przepłynęliśmy jezioro i odwiedziliśmy znajomy onsen. Następnego dnia wyruszyliśmy do Kioto, choć nieco okrężną drogą.

Do Kioto pojechaliśmy przez Matsumoto, Takayama, Shirakwa-go i Kanazawa. Do Matsumoto pojechaliśmy zobaczyć jeden z japońskich zamków. Zamek Matsumoto jest mniejszy niż Himeji, w którym byłem dwa razy. Robi mniejsze wrażenie, ale jest bardzo ładny i ma, w przeciwieństwie do Himeji, ciekawe wnętrza z wieloma eksponatami związanymi z historią zamku. Z Matsumoto pojechaliśmy zanocować w Takayama, gdzie spędziliśmy noc w fantastycznym ryukanie ale niestety zabrakło nam czasu na zwiedzenie miasteczka.

Z Takayama pojechaliśmy przez zaśnieżone góry do Shirakawa-go. Zamiast zaplanowanego pół dnia, spędziliśmy tam 90 minut, bo jedyny autobus do Kanazawa, na który dało się kupić bilety, odjeżdżał 90 minut po naszym przyjeździe. Niemniej Shirakawa-go zaliczona, mimo wszystko warto było pojechać.

Kanzawa miała być tylko przystankiem w drodze do Kioto, a okazała się ciekawym miejscem, z targiem rybnym, dzielnicą samurajów i pięknym japońskim parkiem. Z Kanazawa, w sobotnim tłoku, dotarliśmy do Kioto, gdzie zaplanowaliśmy kilka dni pobytu.

Kioto to nocleg w sympatycznym, tanim ryukanie, odwiedzenie Kyiomizu-dera, Srebrnego Pawilonu, Toji Temple, Gionu, MoMAK, Kyoto City Museum of Art, muzeum Mangi (zaskakująco ciekawego), rezerwatu śnieżnych małp i wycieczka do Nara, do której podchodziłem bezskutecznie dwa razy. Tym razem się udało. Po pięciu dniach w Kioto, wyruszylismy do Tokio, na ostatni tydzień pobytu w Japonii.

W Tokio zamieszkaliśmy w „normalnym’ hotelu w Asakusa. Niestety był prawie trzy razy droższy niż ryukan w Kioto :-(. Ale za to na targowisko w Asakusa były trzy kroki. Tokio to intensywne zwiedzanie i wypatrywanie mocno już spóźnionego kwitnienia wiśni. Jak już napisałem – było zimno, wiał zimny wiatr i wieczorem temperatura spadała do kilku stopni powyżej zera.

Najważniejszymi punktami pobytu w Tokio, były szaleństwa mojej córki w Akihabara 😉 i sześciopiętrowym sklepie z zaopatrzeniem dla grafików w Roppongi. Odwiedziliśmy zjawiskowy Team Labs Borderless, Muzeum Narodowe, Galerię Sztuki Nowoczesnej w Roppongi, MoMAT i Narodowe Centrum Sztuki. Przewłóczyliśmy się przez park wokół Pałacu Cesarskiego, Park Ueno, Asakusa i Shinjuku. Dzień przed wyjazdem zobaczyliśmy kwitnące wiśnie w Shinjuku Park, a ostatniego dnia zrobliśmy sobie hanami w Ueno Park, który był na hanami przygotowany i tylko wiśnie nie chciały zakwitnąć. Zniecierpliwieni mieszkańy Tokio, postanowili ropzpocząć hanami, nie czekając na spóźnione wiśnie. Więc do nich dołączyliśmy i tak zakończyliśmy naszą wycieczkę.

Jak może zauważyliście, pominęliśmy sporo klasycznych do odwiedzenia miejsc – Kamakurę, targ rybny w Tokio, Złoty Pawilon w Kioto, etc. Program wycieczki był dostosowany do preferencji mojej córki. Sporo czasu zabrały nam muzea (i to była dobra decyzja), sporo czasu poświęciliśmy na spacery po mieście (miastach) i cieszenie się ich atmosferą. Jak już napisałem – każda z wypraw do Japonii jest trochę inna. To była trzytygodniowa przygoda z moją córką, zdecydowanie bardzo udana. Zapraszam do galerii zdjęć.

Galeria zdjęć z wyjazdu → link